wtorek, 3 czerwca 2014

Rozdział 11

                       *Rose*

   Dojechaliśmy pod duży, szary, lecz nowoczesny budynek. Louis zaparkował. Wysiedliśmy i przeszliśmy po kamiennej ścieżce do dużych drzwi. Weszliśmy do przestrzennego holu i podeszliśmy do "recepcji". Louis przekazał wysokiej  blondynce, że przyszedł do pracy i żeby sprawdziła, czy nijaki Ron Johnson przygotowuje się do walki. Powiedział:
-Tam jest przebieralnia, idź, znajdź szafkę nr 76 i załóż o co w niej zobaczysz.-po czym wcisnął mi do ręki kluczyk i popchnął w stronę przebieralni. Nawet nie miałam czasu zaprotestować, a on już zniknął za drzwiami. Poszłam do przebieralni, znalazłam szafkę z nr 76 i spojrzałam na kluczyk, który trzymałam w ręku. Otworzyłam drzwiczki i zobaczyłam fioletowe spodenki i koszulkę NIKE. O dziwo pasowały! W szafce znalazłam też buty i gumkę do włosów. Założyłam je. Przejrzałam się w lustrze. Nie jest tak źle...

   Weszłam na salę treningową i wszystkie spojrzenia padły na mnie...czułam się nieswojo. Byłam tu chyba jedyną dziewczyną. Po co Louis w ogóle kazał mi się przebierać i po co ja to zrobiłam? Rozejrzałam się po sali za Louisem i zobaczyłam go gadającego z (chyba) Ron'em. Podeszłam bliżej i usłyszałam część ich rozmowy:
-...nie to jest Rose...nawet ją lubię i...- ucichł na chwilę - Cześć Rose.- odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy.

                *Louis*

  -Hej...- odpowiedziała niepewnie.
-Yyy...to jest Ron, Ron Johnson- przedstawił mi go Louis.
-Cześć ja jestem Rose, Rose Collins- próbowałam powtórzyć Louisa. Podałam Ron'owi rękę.
-Miło mi poznać.
-To co, czas zabrać się do pracy.- wtrącił Louis
-No tak..tylko nie wiem jak i po co mam to robić.
-A dlatego, że stało się to, co się stało i masz się nauczyć samoobrony.

********************************************
tym razem to ja (nowa adminka) napisałam rozdział ;) piszcie co o nim myślice w komentarzach

/jednopegazorożec

poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 10


Staliśmy w korku już od dobrych paru minut. Dopiero drugi dzień szkoły, a ja już opuszczam zajęcia. No to mama nie będzie mieć swojej pilnej uczennicocóreczki. Zresztą nigdy nie miała. Nie lubiłam się uczyć, teraz też. Jakoś te wszystkie literki i cyferki mnie nie kręcą. I tak jestem dyslektyczką. Moja mama powinna mnie wspierać, a nie wymagać jeszcze więcej. Oczekuje dobrych stopni, ale to nie jest łatwe, kiedy nagle wszystkie litery zaczynają wirować. Z pisaniem nie mam zbytnio problemu, ale jeśli mam coś przeczytać to nie daję rady. Te wszystkie słowa, litery wyglądają jakby tańczyły. Wiem, że to głupie, ale taka prawda. W szkole często się ze mnie śmiali. No bo co? Osoba z takimi problemami jest gorsza, nieprawdaż? Ktoś ma mniej pieniędzy. Trzeba go wyśmiać. Ktoś nie nosi morkowych ciuchów. Trzeba go wyśmiać. Ktoś wygląda gorzej, niż inni. Trzeba go wyśmiać. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami. Niektórzy gorsi. Niektórzy lepsi. Jednak nadal tacy sami. Najgorszy typ ludzi to ten, który nie znając osoby i tak ją oczernia. Jeszcze gorsi są ci, którzy nie mają odwagi powiedzieć to tej odobie osobiście.
-Chyba dzisiaj nie pojedziesz do szkoły- otrząsnęłam się kiedy usłyszałam głos Louis' a.
-Ugh.
-Ja bym się cieszył.
-A tak w ogóle to ile ty masz lat?- spytałam zanim zdążyłam to przemyśleć.
-20.
-Studiujesz coś?
-Nie.
-Pracujesz.
-Wiesz, zadajesz bardzo dużo pytań- uśmiechnął się.
-Odpowiesz mi?
Westchnął.
-Tak pracuję.
-Gdzie?
Spojrzał na mnie z miną typu ' mogę zakleić ci usta taśmą?' 
-Eh. Pracuję z trudną młodzieżą.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Zazwyczaj są to osoby agresywne. Lubią się bić, dlatego przygotowywuję ich do profesjonalnych walk.
-Whow. To... em... miło z twojej strony. 
-Pewnie wydaje ci się, że są to jakieś brutale, ale tak naprawdę to spoko goście.
-Wcale tak nie myślę- może trochę skłamałam, ale nie znam tych ludzi, więc jak mam stwierdzić, że są bezpieczni dla otoczenia?
-Wiesz mam taki pomysł. Zamiast stać w tym korku pojedziesz ze mną do pracy, bo się spóźnię.
-Ale...- nie zdążyłam skączyć, ponieważ Louis gwałtownie skręcił i wjechał na przeciwny pas.
-Chcesz mnie zabić?- spytałam z wyżutem.
-Raczej nie- odpowiedział ze śmiechem.




czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 9


Obudziłam się po praktycznie nieprzespanej nocy. Dużo myślałam. To trochę dziwne. Nie obudziły mnie krzyki. Ciekawa, gdzie podziało się moje rodzeństwo od kluczyłam drzwi i wyszłam. Cisza... Zbiegłam na dół. Nikogo nie było. Na lodówce wisiała tylko kartka.

     Mamy spotkanie i nie będzie nas cały dzień.
     W lodówce macie obiad.
                                                                                       Rodzice
        Ps Rose jak wrócimy to pogadamy.

No to będzie opierdziel... Ok. Rodzice, gdzieś tam są, a gdzie reszta? Moją uwagę przyciągnął zegar stojący na szafce. Jesus Chryste! Po 8! W błyskawicznym tempie znalazłam się na górze. Po wejściu do łazienki umyłam zęby.Wbiegłam do pokoju w celu ubrania się. Włosy związałam w koka, zeszłam na dół i wyszłam z domu, zamykając go. Czemu nikt mnie nie obudził?! Do szkoły mam kawał drogi. Jęknęłam i ruszyłam biegiem w odpowiednią stronę. Po chwili byłam już zdyszana. Co, jak co, ale kondycję to ja mam słabą. Przeklnęłam w duchu. Wyciągnęłam telefon w celu zobaczenia godziny. 30 po... Fuck! Chciałam przejść na drugą stronę, ale przeszkodził mi samochód. Okno powoli się otwierało, aż moim oczom ukazała się twarz Tomlinson'a.


-Spóźniona?
-Błagam cię Louis. Podwieź mnie do szkoły.
-Jesteś mi winna przysługę- posłałam mu najszczerszy uśmiech i wsiadłam do samochodu. 
-Zawsze i wszędzie- uśmiechnął się praktycznie niewidocznie. Wyglądał wtedy słodko. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby się szczerze uśmiechnął. Zawsze był taki przygnębiony. W jego oczach było widać smutek i ból. 
-Nie lubię jak ktoś się na mnie patrzy- nie wiedziałam o co mu chodzi, ale zorientowałam się, że patrze na niego od dobrych paru minut. Rumieniąc się spuściłam głowę.
-No to sobie postoimy- podniosłam głowę i ujrzałam sznur ciągnących się przed nami samochodów.  Nie, nie, nie! Nie teraz! Jęknęłam. Odwróciła głowę, by zorientować się jak długi jest korek. Ugh. Głupi Londyn. Mój wzrok zatrzymał się na innym samochodzie. Siedziała w nim dziewczynka z burzą jasnych loków. Wyszczerzyła się, więc mogłam zobaczyć, że nie ma przednich zębów. Na sam widok sama się uśmiechnęłam. Jasnowłosa pomachała mi, a ja odpowiedziałam jej tym samym. Jedna mała dziewczynka poprawiła mi humor.



sobota, 25 stycznia 2014

Zwiastun

Cześć!

Zapraszam do obejrzenia zwiastuna bloga wykonanego przez Laurę Camille Williams i na http://fabryka-zwiastunow.blogspot.com/ :)







Mam nadzieję, że wam się spodoba =)



/YOLO

czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział 8

Hej!

Ten rozdział jest dla mnie ważny i mam nadzieję, że wam się spodoba. :) 
Jeśli przeczytasz rozdział zostaw po sobie komentarz. Dla ciebie to tylko chwilka, a dla mnie uśmiech na twarzy.  Przynajmniej będę wiedzieć, że czytacie i nie piszę tego dla siebie. :)

/YOLO

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Czekałam 10 minut... nic. Po woli zaczynałam się nudzić. Wyciągnęłam telefon z torby i... O kurwa... Jak najszybciej włączyłam urządzenie. 15 nieodebranych od taty. Nie jest źle... 2 nieodebrane od mamy... Żegnaj świecie...

Zerwałam się z miejsca i ruszyłam do holu. Założyłam białe conversy i otworzyłam drzwi, ale od razu się zamknęły. Odwróciłam się. Moja twarz spotkała się z twarzą Louis'a. 
-A ty gdzie się wybierasz?- zapytał oschle wlepiając we mnie gały.
-Do domu- odpowiedziałam próbując wyrwać się z jego żalaznego uścisku.
-Widać, że chcesz, żeby Tony cię znalazł, zgwałcił i zabił- złapał mnie za nadgarstki i przycisnął do ściany.
-Nie. Chcę wrócić do domu- syknęłam. Zaczęłam się szarpać. Chłopak był silniejszy.
-Tommo, puść ją- do pokoju wszedł Niall. Louis poluzował uścisk,  a po chwili stał naprzeciwko mnie. Poczułam wielki ból w nadgarstkach.
-Odwieź ją- rozkazał blondyn.
-Jesteś moją matką, że mówisz mi co mam robić?-było widać, że szatyn się wkurzył.
-Nie, ale jestem twoim bratem- Louis westchnął i otworzył drzwi. Skinieniem głowy kazał mi wyjść. O dżentelmen się obudził. To samo zrobił z drzwiami auta. Chciałam, aby droga minęła jak najszybciej, ale czas strasznie mi się dłużył. Niezbyt podobała mi się perspektywa siedzenia w małym pomieszczeniu z Nim. Co chwilę czułam na sobie jego wzrok. Próbowałam to ignorować. 

Wreszcie znaleźliśmy się w znanej mi okolicy. Po chwili już byliśmy pod moim domem.
-Skąd wiesz, gdzie mieszkam?- odpowiedział mi uśmiechem. Wtedy ogarnął mnie strach. Przecież mu nie mowiłam.
-Do jutra- chłopak wyrwał mnie z rozmyśleń. Ślepo patrzył się w widoki za szybą. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała żadnych uczuć, emocji, nic.

W samochodzie panowała głucha cisza. Zawsze próbowałam ją unikać. Kiedyś przeczytałam jedną książkę.  Nie pamiętam tytułu, ale jedno zdanie nadal siedzi mi w głowie. "To, że milczę nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia." Od tamtego czasu te kilka nic nie znaczących słów zamieniło się w coś ważnego dla mnie. Cisza. Nie taka jaka powinna panować na lekcji. Ta gorsza. Owiele. Dużo razy w życiu milczałam, tracąc szansę na szczęście. Miałam dużo do powiedzenia, ale bałam się konsekwencji. Obawy nas ograniczają przed dążenia do bycia szczęśliwym. Zawsze próbowałam wygrać z ciszą i wreszcie się odezwać, ale miałam obawy i nie byłam zbyt silna. Właśnie przez to dawałam sobie popalić w szkole. Milczałam...  Bałam się, że zranię kogoś, będąc w tym samym czasie ranioną. Nie używałam słów. W każdej chwili mogłam się komuś wyżalić, ale ja miałam inny sposób. Patrzenie na swoją krew sprawiało mi ulgę. Ciężko jest znaleźć słowa, kiedy człowiek naprawdę ma coś do powiedzenia. Zauważyliacie, że osoba najszczęśliwsza zawsze nosi dużo bransoletek? Uśmiech maskuje smutek, a bransoletki rany. Zawsze próbowałam być inna. Udawałam kogoś innego. Ale skończyłam z tym, bo to było bez sensu. Bądź tym kim chcesz. Dla ludzi i tak będziesz tym, kim oni chcą. Pieniądze psują ludzi. Kiedyś miałam przyjaciół. Miałam. No właśnie. Byłam lojalna wobec nich. Zawsze mogłam im pomuc. Nawet o 3 w nocy wysłuchałabym ich. A oni? Lecieli na kasę. Dużo razy pożyczałam im pieniądze, bo to, przecież moi przyjaciele. Ale straciłam cierpliwość. Już nie dałam im nic. Odeszli... Z przyjaciół zamienili się we wrogów. Razem z nimi odeszła cząstka mnie. Straciłam zaufanie do ludzi. Czasem tak bardzo chcę powiedzieć komuś co czuję, ale nie potrafię. Nawet rodzicom nic nie mówię, wolę zachować to dla siebie. Wiem, że to dziwne, ale mam wrażenie, że oni też mogą mnie skrzywdzić. Znam na pamięć kilka zdań. Wbiłam je sobie do głowy jak pacierz. "Czuję się jak gówno. Jedno wielkie gówno.  Nic nie umiem zrobić dobrze. Wszystko niszczę, wszystkich zawodzę. Nic nie potrafię. Nawet zadbać o własne życie. Wybaczcie mi wy, których zraniłam. Jestem zła. Jestem beznadziejna." To głupie, ale te słowa dodają mi otuchy, odwagi. Czuję się silniejsza, choć wiem, że to tylko wyobraźnia płata mi figle.

-Czemu taki jesteś?- zebrałam się na odwagę i przerwałam ciszę. Jeśli mam zacząć od nowa, to muszę przezwyciężyć obawy.
-Jaki?-  nadal zatapiał wzrok w tym samym miejscu.
-Taki obojętny.
-Lepiej żeby mnie nienawidzili takim, jakim jestem, niż kochali kogoś, kim nigdy nie będę- spojrzał mi w oczy. Zauważyłam pustkę. Jakbym widziała siebie. Samotną, bezradną dziewczynę.
-Do zobaczenia- rzuciłam i wysiadłam z auta. Szybkim ruchem popchnęłam drewnianą framugę i weszłam do środka. Pobiegłam na górę, zamykając się w pokoju. Zerknęłam na okno. Czarny samochód stał jeszcze przez chwilę, ale wreszcie odjechał. Musiałam zmyć z siebie wszystkie emocje. Udałam się pod prysznic. Kiedy już byłam gotowa ubrałam fioletowy t-shirt i czarne szorty. Najdziwniejsze było to, że rodzice nie dobijają się , żeby mnie ukarać.  Położyłam się do łóżka.  Zaczęłam myśleć. . Eh... Przemyślenia wieczorne są do dupy albo usychasz z tęsknoty albo marudzisz bez sensu. Tak, ale wiedziałam jedno. Słowa Louis'a zapamiętam do końca życia. 











wtorek, 7 stycznia 2014

Rozdział 7

   

-Kto to?- znikąd przede mną pojawił się mulat. Jego ton był identyczny jak Louis'a. Miałam wrażenie jakby chciał mnie uderzyć.
-Tommo przyprowadził sobie nową dziewczynę- zaćwierkał blondyn. Szatyn posłał mu mordercze spojrzenie.
-Zayn, Liam, Harry musimy pogadać.
-A ja?- jęknął zawiedziony blondyn.
-Zajmij się Rose- po tych słowach czwórka chłopaków zniknęła w innym pokoju.

Blondyn ruszył w kierunku kuchni, a ja jak cień podążałam za nim.
-Jesteś głodna?-spytał chowając glowę w lodówce.
-Troszeczkę- co ja gadam? Ogromnie. Nie jadłam nic od śniadania. Na pewno nie ruszyłabym tej zielonej papki, podanej na stołówce.
-O! A tak w ogóle to jestem Niall- położył przede mną stos kanapek, uśmiechając się jednocześnie.
-Rose, ale i tak już wiesz.
-Wcinaj- wskazał na kanapki, a po chwili już je pochłaniał. Poszłam w jego ślady.
- Nie chcę być niegrzeczny, ale co tutaj robisz?
-Tak naprawdę to sama nie wiem- odpowiedziałam przełykając ostatni kęs. Zrobił zdezorientowaną minę. Zrozumiałam jego gest, więc kontynuowałam dalej.
-Louis mnie uratował i przywiózł tutaj.
-Czekaj, czekaj... Uratował? Przepraszam cię na chwilkę- wstał od stołu i powędrował do pokoju, gdzie znajdowali się "Bohater i spółka".